Praktyki jest to nieodłączna cześć naszej uczelnianej
rzeczywistości. Jednakże, nie zawsze wyglądają one tak jakbyśmy się tego
spodziewali. Mianowicie, rzeczą której nie lubię na praktykach jest pewna
odrębność między częścią teoretyczną a właśnie praktyczną. Niestety, realia
placówek publicznych pchają nas ku temu żeby czas się nie zgadzał, ilość
zabiegów, kolejność czasem dawki a nawet rodzaj zabiegu. Ważne żeby zgadzało
się to, co zostaje później w kieszeni. Opiekunowie praktyk owszem są osobami z
autorytetem ale często trzeba zaciskać zęby i robić coś bzdurnego i w żaden
sposób nie kształcącego. Tylko raz na praktykach czułem się jak ekipa doktora
House’a. Uściślając: zadanie, burza mózgów, błąd, korekta przez senseia i
kolejne zadanie. Na to niestety nie ma czasu i często musimy się spotykać z
praktykami iście z kasy supermarketu.
Łatwo jest zawsze i wszędzie narzekać na to co nas
bezpośrednio dotyczy, szkoda tylko , że równie bezpośredni nie jesteśmy w
momencie kiedy nadejdzie okazja pewnej zmiany. Szkoda, ale to nie jest artykuł
o zachowaniach społeczeństwa. Natomiast mogę śmiało powiedzieć, nie zagłębiając
się w tajniki socjologii i żeby się nie skończyło na gadaniu trzeba wiedzieć co
zrobić. W zasadzie sam nie wiem co mógłbym zrobić w sytuacji, kiedy byłbym
magistrem pracującym w placówce publicznej. To na co mógłbym sobie pozwolić
zależne było by od stanowiska w grupie społecznej gdzie są pracownicy, szeryf i
prezes tudzież dyrektor. Zawsze pozostaje ryzyko, wyszkolę praktykanta i nie
zostanę zwolniony albo się nie uda bo owe szkolenie nie jest opłacalne i
zostanę zwolniony. Dobrze, załóżmy, że wybieram opcje z ryzykiem. Żeby kogoś
czegoś nauczyć muszę sam wiedzieć co robić żeby osoba ucząca się zaczęła
myśleć. Niejednokrotnie spotykałem się z sytuacjami kiedy studenci
„piątkowicze” nie mieli bladego pojęcia co zrobić w danej sytuacji. Wiedzy im
nie brakowało, ale nie potrafili skojarzyć wiedzy teoretycznej z praktyczną,
inaczej, wiedzieli bardzo dużo o jednej dziedzinie i o drugiej ale nie mogli znaleźć
wspólnego mianownika, mostu łączącego te dwie dziedziny. Sam mam z tym bardzo
częsty problem, dlatego powinien być ktoś kto pozwoli mi wybudować wyżej
wspomniane mosty. Kolejna sprawa to stereotypy terapii, gotowe konspekty na
dane schorzenie, a każdy nawet zaczynający swoją przygodę w zawodzie wie, że to
jest duży błąd i nie daje powodzenia w kuracji. Zaczynając praktyki ktoś mówi
nam co mamy robić i tak jest tygodniami i mimo, że mamy w temacie praktyk
planowanie terapii to i tak planowanie kończy się na tym którą wirówkę najpierw
umyć albo które podkłady zmoczyć. Oczywiście, praktyki na pierwszym roku tak
powinny wyglądać. Powinny polegać na przyglądaniu się, na drugim roku na
pomaganiu w terapii a na trzecim na samodzielnym robieniu tego co powie nam
opiekun. A już totalną porażką jest, kiedy student I roku magisterki naciska
tylko przyciski na urządzeniach do fizykoterapii. A tak również bywa czego
jestem żywym przykładem. Na całe szczęście w tym wszystkim są pasjonaci i
zdarza się, że dadzą mocno się wykazać, nie zależnie od tego czy student jest
dobry, przeciętny, a nawet słaby.
O praktykach pisze mi się dobrze bo uczęszczałem, uczęszczam
i jeszcze chwilę będę uczęszczał.
Praktyki są wprowadzeniem do wielkiego świata fizjoterapii,
dlatego fizjoterapeutę definiuje jego ostatnia praktyka.
J.Sz
Zachęcam do przeczytania postów z poprzedniego miesiąca (z lewej strony zakładka wrzesień).
Zachęcam do przeczytania postów z poprzedniego miesiąca (z lewej strony zakładka wrzesień).